czwartek, 30 października 2014

Różności literackie


Ostatnio natknęłam się na kilka informacji o charakterze około literackim i postanowiłam się nimi z Wami podzielić. :)


Źródło zdjęcia

W związku z przypadającą w tym roku 90 rocznicą przyznania Władysławowi Stanisławowi Reymontowi Nagrody Nobla oraz przyszłoroczną 90 rocznicą jego śmierci Muzeum Niepodległości w Warszawie wspólnie z Muzeum Mazowieckim w Płocku oraz Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego zorganizowały wystawę poświęconą Nobliście. Uroczyste otwarcie wystawy odbyło się w dniu wczorajszym. Tu można się zapoznać z dokładniejszą informacją.

Źródło zdjęcia

Wczoraj przypadła również 90 rocznica urodzin Zbigniewa Herberta. Z tej okazji Biblioteka Narodowa przygotowała okolicznościową wystawę pt. "Inna perspektywa. Notatki Zbigniewa Herberta z muzeów". Pięknie przypomniała sylwetkę Poety Beata w swoim wczorajszym wpisie.


Źródło zdjęcia


Tutaj możecie zajrzeć do spektakularnej księgarni El Ateneo Grand Splendid w Buenos Aires. Wspaniałe i niezapomniane miejsce.




Aleksandra Zimniak, początkująca pisarka, stara się o wydanie swojej powieści pt. "Sudaz - Twoje oczy mówią wszystko". Zajrzyjcie tutaj.

Mam nadzieję, że znaleźliście coś dla siebie wśród tych propozycji. :)



wtorek, 28 października 2014

Florian Czarnyszewicz, Nadberezyńcy






Wystarczyło jednej stronicy, ażebym uległ wpływowi tego narkotyku i przeczytał jednym tchem 577 stronic dużego formatu. (Czesław Miłosz)

Czy wiesz, że dziesięć lat temu wyszła książka po polsku w Argentynie, o której boję się ci pisać w za dużych superlatywach, bo tak namiętnie ją pokochałem. Pisana przez zagrodowego szlachcica znad Berezyny. Język słowotwórczy, dźwięczny, półbiałoruski. Konkretność wizji, miłość ziemi, drzew, chmur, obok której Reymont sztuczny jest i zimny, obok której myśleć można tylko o „Panu Tadeuszu”. (Józef Czapski w liście do Jerzego Stempowskiego)

Co spowodowało, że książka Czarnyszewicza wzbudziła taki zachwyt polskich luminarzy świata kultury? Dlaczego ta książka jest kompletnie nieznana wśród polskich czytelników? Niewątpliwie powodem i zachwytów naszych „wielkich”, i skazania na zapomnienie w latach PRL-u jest tematyka oraz miejsce i czas akcji. 

Aby zrozumieć więcej niezbędna jest znajomość podstawowych faktów z życiorysu Czarnyszewicza. Urodzony w 1900 roku w Bobrujsku pochodził z drobnej szlachty zagrodowej osiadłej na ziemiach między Berezyną a Dnieprem. Odrodzenie narodowe, które nastąpiło tam po zniesieniu zakazu nabywania ziemi przez Polaków w 1906 r., przerwał wybuch wojny, a przede wszystkim rewolucji 1917 r. Autor uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. jako wywiadowca. Po traktacie ryskim, gdy jego mała ojczyzna znalazła się pod władzą bolszewicką przeniósł się do Wilna i pracował w policji. W 1924 r. wyemigrował do Argentyny gdzie pracował przez 30 lat jako robotnik (m.in. w rzeźni). Cóż za kontrast w stosunku do nadberezyńskiej codzienności! W 1942 r. wydał „Nadberezyńców”, swoją pierwszą książkę, która spotkała się z entuzjastycznymi opiniami czołowych przedstawicieli polskiej emigracji, od prawa do lewa, w kraju zaś – z oczywistych względów – pozostała nieznana.

Autor wraca w powieści do kraju swego dzieciństwa i młodości, do polskiego zaścianka położonego daleko na Kresach Wschodnich, hen za Berezyną. Najbliższym miastem jest Wończa, a tamtejszą metropolią Bobrujsk (dzisiejsza Białoruś). 

Chociaż zbiorowym bohaterem są mieszkańcy polskiego zaścianka, to jednak do głównych bohaterów zaliczyć należy Kościka Wasilewskiego oraz kilka lat młodszego Staszka Bałaszewicza, którzy spotkali się w rosyjskiej szkole i zostali przyjaciółmi na dobre i złe. W szkole wspólnie stawiali czoło rusyfikacji oraz podburzającym działaniom nauczyciela prowokującego bójki między dziećmi na tle narodowościowym. Staszek przenosi się wraz z rodziną do Smolarni, polskiego zaścianka między Berezyną a Dnieprem, gdzie przede wszystkim toczy się akcja książki w latach 1911-20. Na tle burzliwych wydarzeń historycznych zaścianek żyje radościami i smutkami. Jego mieszkańcy marzą o wolnej Polsce i w oczekiwaniu na nią starają się zapewnić dzieciom edukację po polsku, zabiegają o pozwolenie na budowę kościoła w Wończy, najbliższym Smolarni mieście, jako że uczestnictwo w uroczystościach religijnych możliwe jest dopiero w Bobrujsku. Głównym wydarzeniem roku była Biała Procesja z okazji święta Bożego Ciała, będąca wyrazem uczuć religijnych i patriotycznych. Nie mogę się powstrzymać od przytoczenia kilku wzruszających fragmentów oddających przeżycia uczestników procesji. 

„Gościniec klekotał kołami, roił się ludźmi. Ciągnęły na wielki fest wszystkie stany i klasy. Biała Procesja w Bobrujsku była manifestacją siły narodu polskiego nad Berezyną, doroczną łącznością jego, pokrzepieniem ducha i wyrazem patriotyzmu. Ciągnęły jedna za drugą, czeredy piesze, sznury kałamaszek zaściankowego ludu prostego i szlachty typowej, olbrzymie parokonne drabiny dworskie, zapakowane tuzinami probków, przemykały eleganckie bryczki zamożnych chutorzanów i luksusowe powozy magnatów. Czym bliżej do miasta, tym ludniej na gościńcu było.” (strony 62-63)

„Za dziećmi grono szlachcianek dworskich wyniosło obraz Matki Boskiej Majowej spowity w żywe kwiecie i zieleń, a potem nastąpiły hufce młodzieży starszej – bujnej, urodziwej, dobieranej. Zrazu przeszło sto dwadzieścia dziewcząt zaściankowych, caluśkich w bieli z welonikami na głowach, z kwiatem lilii w rękach, potem po parze chorągwie, czterdziestu uczniów gimnazjalnych w mundurkach ze złoconymi guzikami, a na końcu sto smagłych chłopców w opaskach. Serce rosło, pierś rozpierało dumą, patrząc na te hufce, że to kraj kresowy tyle zdrowia i urody w sobie ma, tyle obrońców wiary i zwolenników idei Królowej Jadwigi świętej hołduje.” (s. 69)

„Stutysięczne rzesze płynęły miastem, zwiastując swoim ciemiężcom, że oto po stu dwudziestu latach rusyfikacji, zakazaniu nauki w języku ojczystym, zamykaniu kościołów, chrzczeniu dzieci z mieszanych małżeństw w cerkwi, zachęcaniu do przejścia na prawosławie nagrodą służby rządowej, nadziale ziemi i innych sposobach jeszcze i w kraju dalekich kresów Rzplitej wielka siła narodu polskiego pozostaje, narodu, w którym jakkolwiek już zatraciła się częściowo mowa przodków, jednak trzyma się świadomość swej odrębności, płonie wiara żarliwa, wiąże go zdumiewająca solidarność i miłość braterska i mieszka w nim duch.” (s. 70)

Czytając tę książkę śledzimy dzieje miłości Kostka Wasilewskiego i Karusi, najpiękniejszej dziewczyny z zaścianka, uczestniczymy w „wieczorkach”, które były tradycyjnym spotkaniem młodzieży i okazją do tańców, możemy nawet uczestniczyć w tradycyjnym weselu z licznymi obrzędami, dziś już momentami niejasnymi dla współczesnego czytelnika. Obserwujemy życie mieszkańców zaścianka w tych burzliwych latach, ich rosnące nadzieje na powrót Polski aż do Dniepru. Radość na widok polskiego munduru z orzełkiem i smutek, gdy te wojska odchodzą zostawiając ich na pastwę bolszewików. Jest tam miłość, męska przyjaźń, zdrada, przywiązanie do tradycji i niewykalkulowany, czasem nawet lekkomyślny patriotyzm. To są Kresy, o których my, współcześni, nie mamy pojęcia. Gdy uświadomimy sobie, ilu Polaków pozostało poza granicami II RP wydanych na pastwę Związku Sowieckiego, gdy zobaczymy, jak bogate było życie tej społeczności, zróżnicowanej przecież, a nie jednorodnej, ale w większości oddanej swojej ojczyźnie nieistniejącej na mapach świata od ponad 100 lat, to cóż można rzec - żal serce ściska i już...

Stach i Kościk wraz z pozostałymi mieszkańcami starają się przyczynić do powrotu ich małej ojczyzny do Polski, tej wyśnionej, wymarzonej Polski, która zapewni wolność i równość wszystkim obywatelom niezależnie od narodowości i wyznania. Religijność tych nadberezyńskich kresowian chwyta za gardło. Ich szczery i żywiołowy patriotyzm również. Marzenie o wolnej Polsce, choć w pewnym momencie wydaje się, że jest tuż, tuż, powoli się oddala i napełnia bohaterów powieści goryczą i smutkiem. 

„Nadberezyńcy” to wielowarstwowa powieść obrazująca bogactwo polskiego życia na Kresach, upamiętniająca ludzi, dla których ojczyzna i polskość nie były pustym hasłem, przywiązanych do religii, której nie uważali za „opium dla ludu”, prawych obywateli, którzy nie ulegali mirażom serwowanym przez bolszewików. Tak dyskutował ze zwolennikiem bolszewików jeden z młodych przywódców Smolarni, Kazik Zdanowski:

„-Że chodzenie wskazaną bryzną, jedzenie ze wspólnego żłoba tej samej potrawy, mieszkanie w jednakim budynku, może zadowolić wołu, ale człowieka nigdy. Człowiek, z małymi wyjątkami, lubi pracować samodzielnie, lubi urządzać swe pomieszczenie jak najwygodniej i podług własnego gustu, chce być właścicielem warsztatu i swej pracy. Posiadanie tych praw zagrzewa go do intensywniejszej pracy, stawia do wyścigu i udoskonala. Życie człowieka jest tylko wyścigiem: siły, zdolności i rozumu. W wyścigu, w wolności czynu leży urok istnienia ludzkiego; w nich – może szukać i – znaleźć szczęście.” (s. 317) 

Należy podkreślić, że autor realistycznie opisuje społeczność Smolarni. Typy ludzkie są zróżnicowane, podkreślona jest pracowitość i zapobiegliwość wpajana przez starszyznę. Mieszkańcy zaścianka to ludzie prości, ubodzy, a jednak pracowici, przywiązani do polskości, religii i tradycji. Autor sygnalizuje napięcia na tle narodowościowym od samego początku (przyznam, że opis napaści „mużyków” na zaścianek rozpoczynający powieść budzi wręcz przerażenie) zwracając uwagę na znaczne ograniczenia, jakim podlegali Polacy w cesarstwie rosyjskim, nawet w porównaniu do innych grup narodowościowych, np. Żydów czy Niemców. Bardzo ciekawie opisuje również logikę wprowadzanie rewolucyjnych porządków na terenach wiejskich i jeśli starczy mi samozaparcia, to w którymś z kolejnych wpisów zaprezentuję cały rozdział, który dotyczy tego zagadnienia. 

Osobnej wzmianki wymaga język powieści. Trafiło mi się ubożuchne wydanie książki z 1992 r., które nie jest zaopatrzone w przypisy wyjaśniające używane wyrażenia tej gwary kresowej nasączonej rusycyzmami i białorusycyzmami. Są momenty, gdy Stach podejmuje akcję edukacyjną i trafia do najbardziej zruszczonych i zagrożonych wynarodowieniem zaścianków, w których język używany przez tę społeczność jest w dużej mierze niezrozumiały, zwłaszcza dla osób, które nie znają języka rosyjskiego. Wydaje się więc, że lepiej przeczytać tę książkę w wydaniu z 2010 r. (Arcana), które jest zaopatrzone w przypisy.  

Z uwagi na trudny kresowy język wciągnięcie się w lekturę wymaga nieco czasu. Potem jednak, chociaż można wiele zarzucić konstrukcji opowieści (nieco chaotyczna narracja, pozrywane wątki), ta wielowątkowa historia nas ogarnia i zdobywa nasze serca. Powieść ma niezaprzeczalną wartość dokumentalną. Czy tzw. „przeciętny Polak” ma świadomość, że gdzieś tam za Dnieprem sto lat temu żyły rzesze rodaków, świadczących codziennie swoim życiem o przywiązaniu do narodu i wiary? Ten świat i ludzie zostali oddani na pastwę Historii, a raczej bolszewizmu, czego kulminacją była „operacja polska” NKWD w latach 1937-38.

Byłam nieco zdziwiona raptownym zakończeniem, które jest jakby zawieszone w próżni, ale z drugiej strony rozumiem zamysł autora, który chyba nie chciał „dobić” czytelnika opisem, jak źle się wszystko potoczyło dla bliskiej mu społeczności. Kontynuację losów bohaterów „Nadberezyńców” można odnaleźć w książkach „Wicik Żywica” i „Chłopcy z Nowoszyszek” i już się cieszę na ich lekturę, bo sięgnę po nie na pewno! 

Przywiązanie do wiary katolickiej i polskości jest tym, co najbardziej zapamiętam z lektury tej książki. Czytając tę książkę obecnie jesteśmy boleśnie świadomi, co się stało z tamtym światem i ludźmi, ale jednocześnie wdzięczni Autorowi za pozostawienie świadectwa, jak wyglądała codzienność polskich zaścianków między Berezyną a Dnieprem. 

Ta książka w swoim rozmachu i wizji przywodzi na myśl XIX wieczne epickie opowieści. Gdy dodamy do tego przemawiające do wyobraźni opisy przyrody to nic dziwnego, że od razu nasuwa się porównanie do „Nad Niemnem. I owszem, można nazwać dzieło Czarnyszewicza nadberezyńskim „Nad Niemnem”, ale ja tego nie zrobię. To dzieło autonomiczne i oryginalne wymykające się wszelkim porównaniom. Świat, który w nim odnajdujemy, warto zachować we wdzięcznej pamięci. Ten obraz powoli się wyłania z mroków przeszłości dzięki takim książkom jak ta, autorstwa niesłusznie zapomnianego Floriana Czarnyszewicza. 
 


Książka została przeczytana w ramach projektu Kresy zaklęte w książkach

 
Florian Czarnyszewicz (1900-64) - polski prozaik pochodzący z drobnej szlachty zagrodowej, osiadłej od wiekach na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego, pomiedzy Berezyną a Dnieprem. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej jako wywiadowca, a po wojnie służył w policji w Wilnie. W 1924 r. wyemigrował do Argentyny, gdzie przez 30 lat pracował jako robotnik, działał w Związku Polaków w Argentynie. Literacko debiutował późno, w 1942 roku, autobiograficzną powieścią w trzech tomach Nadberezyńcy, która okazała się epickim arcydziełem, wskrzeszającym świat tradycji kresowej, drobnej szlachty zagrodowej.

 
Autor: Florian Czarnyszewicz
Wydawnictwo: FIS
Rok wydania: 1992
Liczba stron: 468

niedziela, 26 października 2014

Ulotne chwile (120)


Inkasenci zaopatrzeni w torby z narzędziami i w pochodnie do zapalania lamp, bańki z paliwem i ze spirytusem do odkażania rur gazowych, Łódź, początek XX wieku
fot. archiwum Gazowni Łódzkiej

sobota, 25 października 2014

Obrona Grodna 1939 - zapomniany epizod wojenny


Źródło zdjęcia

Obrona Grodna przed wojskami sowieckimi w dniach 20-22 września 1939 r. jest jednym z tragicznych, bohaterskich, lecz zupełnie zapomnianych wydarzeń z okresu II wojny światowej. Symbolem tej obrony stał się Tadzio Jasiński, 13-letni obrońca miasta, który  rzucając na sowiecki czołg koktajl Mołotowa zapomniał go odpalić, po czym został skatowany i przywiązany do czołgu w charakterze żywej tarczy...
 
 
 
 
 
Będąc w Grodnie pięć lat temu napotkałam na tamtejszym cmentarzu tablicę pamiątkową poświęconą obrońcom Grodna wydaje mi się również, że widziałam tam nazwisko Tadzia. Moja ówczesna ignorancja odnośnie przebiegu walk w 1939 r. spowodowała, że nie sfotografowałam tamtego miejsca pamięci, a pamięć mnie zawodzi.
 
Dlaczego o tym piszę? Otóż 24 września br. miał swoją premierę w Warszawie film dokumentalny pt. "Krew na bruku - Grodno 1939" w reżyserii Roberta Miękusa. 30 września film został pokazany w Grodnie. W planach są dalsze pokazy. Za kilka dni, 28 października (wtorek) o godz. 17.30, odbędzie się projekcja filmu w Centrum Edukacyjnym Instytutu Pamięci Narodowej (ul. Marszałkowska 21/25). Podobno, będzie go pokazywała również TVP Historia oraz TV Biełsat. (Źródło informacji) 
 
Niestety, nie będę mogła wziąć udziału w pokazie organizowanym przez IPN, ale liczę na uwzględnienie filmu w ramówce TVP. A póki co, możemy zapoznać się ze zwiastunem filmu.
 
 
 
 

środa, 22 października 2014

Elżbieta Cherezińska, Ja jestem Halderd





Naczytałam się o tej książce w blogosferze, oj naczytałam. I były to na tyle dobre opinie, że choć „Sagę Sigrun” (pierwszą część cyklu „Północna droga”) czytałam dobre parę lat temu, to postanowiłam wrócić do świata wikingów w X wieku wykreowanego przez Elżbietę Cherezińską.

W książce tej poznajemy bliżej Halderd, żonę jarla Helgiego, która pojawia się w opowieści Sigrun jako żona sąsiada, nieco tajemnicza i sprawiająca wrażenie niedostępnej. Jej życie nie było tak proste, czyste i piękne jak Sigrun. Od dzieciństwa musiała sobie wszystko „wyszarpać”, tyle że nie używała w tym celu siły fizycznej a siły swego umysłu, zmysłowego ciała i bardzo analitycznym podejściem do pojawiających się problemów. 

Gdy w dzieciństwie jej rodzina dramatycznie ubożeje, jej jedyną szansą na wyrwanie się z tej beznadziei jest małżeństwo. Dzięki pomocy stryja wychodzi za mąż za Helgiego, jednego z Panów Północy mocno zaangażowanego w walki prowadzone przez kolejnych pretendentów do rządzenia Norwegią. W tle pojawia się także wizja nowego Boga, którego wyznawcy coraz bardziej się zbliżają do pogańskiego świata wikingów. Halderd, choć jej małżeństwo dalekie jest od sielanki, rodzi synów rok po roku, obdarzając swego męża sześcioma synami. Po jego śmierci samodzielnie rządzi swoimi ziemiami wykazując mądrość, przenikliwość i zapobiegliwość.

W jej życiu wypełnionym zabiegami o dobrobyt pojawia się również miłość, ale czy to uczucie pozwoli jej osiągnąć pełnię szczęścia? Jak skończy się ta historia o władzy, miłości i pragnieniu szczęścia? 

Historie wychodzące spod pióra (czy raczej klawiatury komputera) Elżbiety Cherezińskiej czyta się świetnie. Język jest całkowicie współczesny z drobnymi tylko odwołaniami do świata bogów i rzeczywistości ówczesnej Skandynawii. Trochę mi przeszkadzały współczesne przekleństwa, które czasem wymykają się z ust Halderd bądź w jej myślach, ale jestem w stanie przejść nad tym do porządku dziennego.;)

W tej historii najbardziej podobały mi się portrety kobiet i opis ich kontaktów. Wątek miłosny Halderd i Einara mnie nie porwał, ale opis przyjaźni i więzi między Halderd a Szczurką robi wrażenie i wzrusza do głębi. Ciekawą postacią jest Urd, stara jak świat wieszczka, której przepowiednie determinują wiele działań głównej bohaterki. Postacie męskie, a zwłaszcza Einar sprawiający tu wrażenie chwiejnego i niebudzącego zaufania, niespecjalnie mnie przekonały. Trudno mi uwierzyć, że tak silna i zdecydowana kobieta jak Halderd uległa miłosnemu czarowi właśnie tego mężczyzny, który wielokrotnie ją zawiódł.

Opis sytuacji politycznej i walk między kolejnymi pretendentami mogą nieco zdeprymować osobę, która nie ma pojęcia o wczesnośredniowiecznej historii Norwegii (nawiasem mówiąc, nazwa kraju pochodzi od staronordyckiego określenia nord vegen, czyli... północna droga). Autorka co prawda zaopatrzyła nas w porównawcze kalendarium historyczne, niemniej jednak nadal czuję się nieco zagubiona w powodzi Hakonów, Haraldów i Olafów. Gdy się przyjmie, że to wszechogarniający chaos, w którym jest w stanie wyznać się jedynie nasza bohaterka, to się tym tak bardzo nie przejmujemy. ;) Z tego też względu nie zapadły mi w pamięć żadne imiona władców, może poza Hakonem, z którym Halderd miała najwięcej do czynienia, ale ta książka pokazuje, że nie ma krajów i regionów bez historii. Każdy ma do zaoferowania coś ciekawego i inspirującego. Dla Elżbiety Cherezińskiej dzieje Wikingów to jedna z inspiracji, dzięki której powstał ten cykl.

Podsumowując, jest to świetne czytadło, będące rodzajem wariacji przybliżającej czytelnikowi zawiłości świata wikingów i zwracającej uwagę na rolę kobiety w tym świecie. Przedstawicielki płci pięknej nie miały łatwej sytuacji, ale Cherezińska daje nadzieję, że jednostka wybitna mogła wyrobić sobie pozycję, która gwarantowała jej szacunek jarlów i traktowanie na równi z mężczyznami prowadzącymi wojny. Czy ten analityczny umysł i umiejętność przewidywania sytuacji politycznej pozwolił Halderd na osiągnięcie szczęścia w miłości? Sprawdźcie to. Warto.




Autor: Elżbieta Cherezińska
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Cykl: Północna Droga
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 484

 

niedziela, 19 października 2014

Ulotne chwile (119)


Polewanie chodnika, lipiec 1963
Pocztówka z serii "Warszawa, mała stabilizacja"
Dom Spotkań z Historią, Ośrodek Karta
fot. J. Tarań



czwartek, 16 października 2014

Anna Pawełczyńska, Koniec kresowego świata


 

Profesor Anna Pawełczyńska, uznany socjolog kultury, nie wahający się ferować odmiennych od dominującego przekazu sądów i analiz, postanowiła spisać historię swojej rodziny, aby ocalić od zapomnienia te obrazy i resztki, które się jeszcze zachowały w ludzkiej pamięci. Książka ta zwróciła moją uwagę już jakiś czas temu, ale dopiero teraz udało mi się ją zdobyć i przeczytać.

Autorka opisuje przede wszystkim rodzinę ze strony matki, Zofii Pawełczyńskiej, która wywodziła się z Podola, a dokładniej z okolic Latyczowa. Wynika to głównie z faktu zachowania wielu dokumentów, zapisków, wspomnień świadczących o życiu rodziny Ruszczyców oraz powiązanych z nimi krewniaków. Autorka opierała się na wspomnieniach matki, która – choć na Podolu spędziła tylko pierwsze dwadzieścia lat ze swojego 84-letniego życia – to jednak z tamtym życiem wiązało się najwięcej przywoływanych wspomnień i wzruszeń, a Podole było krainą dzieciństwa i młodości, z którą nic z późniejszego życia nie mogło się równać. Zofia Pawełczyńska pozostawiła po sobie zapisane wspomnienia z tych lat, autorka miała również dostęp do arcyciekawych zapisków babci dokumentujących codzienne życie średnio zamożnej kresowej rodziny szlacheckiej. Zachowały się one przypadkowo, ale dzięki nim można mieć wgląd w strukturę wydatków na gospodarstwo w kresowym dworku, w którym specjalnie się nie przelewało, ale przy rozsądnym gospodarowaniu dało się odłożyć co nieco.

Poza zupełnymi drobiazgami uratowanymi z pożogi 1920 roku, kiedy to młodzi Pawełczyńscy wraz z babcią autorki zdecydowali się uciekać do Pruszkowa, gdzie od tamtej pory mieszkali, zachowane zostały również niektóre dokumenty urzędowe poświadczające własność do ich dworku czy dokumentujące transakcje rodzinne. Uchodźcy niewątpliwie liczyli, że będzie szansa powrotu na ojcowiznę, my wiemy, że ich nadzieje się nie ziściły... 

Wspomnienia dotyczą losów rodzin Ruszczyców, Gdowskich, Dyakowskich, Czerkawskich, Czarkowskich i innych oraz dworów i wsi: Rosochy, Buhłaje, Budy Rososkie, Dyakowice, Czereszenka, Czahary itd. Autorka przedstawia obraz życia we dworkach szlacheckich i stosunków rodzinnych swoich przodków w końcu XIX wieku i na początku XX wieku. Potem opisuje losy rodzinne po rewolucji 1917 roku, kiedy niektórzy z członków rozgałęzionej rodziny straciło życie w pogromach, część uciekła do Polski, a niektórzy zostali w Związku Sowieckim. 

Książka dzieli się na dwie części. „Testament prababki” opowiada historię rodziny do 1917 roku, kiedy odczytaniem testamentu seniorki rodu symbolicznie kończy się dawna epoka. Druga część zatytułowana „Na cztery wiatry” opowiada o dziejach rodziny po 1917 r., kiedy nastał czas zamętu i zawirowań dziejowych rozdzielając rodzinę na zawsze. 

Galeria postaci krewnych, kuzynów jest bardzo bogata. Mimo załączonych tablic genealogicznych łatwo się pogubić w koligacjach rodzinnych. Nie jest to jednak najważniejsze. Dzięki przywołaniu jednostkowych losów najpierw rozpościera się przed nami panorama uporządkowanego życia rodzinnego rodzin szlacheckich na Podolu, potem jesteśmy świadkami tułaczki rewolucyjno – wojennej często z elementami tragicznymi, a na koniec odbudowywania swego życia na nowo w odrodzonej Polsce. Szczególny szacunek wzbudza osoba dziadka autorki ze strony matki Konstantego Ruszczyca, który mimo zakrętów dziejowych, nie do końca udanego życia rodzinnego naznaczonego separacją z żoną i śmiercią dwóch synów potrafił znaleźć w sobie energię i entuzjazm do budowania swego życia od nowa i do radzenia sobie z nową rzeczywistością, gdy jego mała ojczyzna zniknęła. Do walki o Polskę nikt go nie musiał przekonywać.

Dzięki zachowanym listom możemy poznać tragiczne dzieje jednej z ciotek, która nie zdążyła uciec przed rewolucją. Z treści listów jasno wynika, że w miarę upływu czasu, kolejnych szykan, aresztowań jej i jej męża, obojga starszych i schorowanych, zupełnie osamotnionych ludzi, ich horyzont życiowy ograniczył się do kwestii zaspokojenia najbardziej rudymentarnych potrzeb: jedzenie i kąt do spania. Ciągle groziło im więzienie, zakaz pracy, niemożność zdobycia jakiegokolwiek grosza na życie. Ostatni list nadszedł w 1937 r. Jej los pozostał nieznany….

W drugiej części wspomnień autorka opisuje również rodzinę ze strony ojca, o której ma dużo mniej informacji i z którą również czuła się mniej związana. W pamięci czytelnika pozostaje głównie ojciec autorki, Henryk Pawełczyński, dobry, zaradny człowiek, który nie chciał być żołnierzem, ale życie go zmusiło do udziału w dwóch wojnach… Takie to były czasy, niewątpliwie ciekawe, ale burzliwe, niespokojne, niosące ze sobą zagładę dawnego świata. Kłania się tu słynne zawołanie „Obyś żył w ciekawych czasach!”…

Ważną rolę odgrywa opisana przez autorkę więź łącząca kresową część rodziny, nieustanne wymienianie się informacjami, kto gdzie mieszka, co się stało z krewniakami. Już od czasów dzieciństwa krewni ze strony matki autorki utrzymywali kontakt wspierając się wzajemnie. Przy okazji spotkań rodzinnych opowiadano dzieje rodziny, wspominano podolską krainę, nic więc dziwnego, że te opowieści zapadły profesor Pawełczyńskiej w pamięć i przyczyniły się do wzbogacenia tej opowieści. Niewątpliwie miały też wpływ na ukształtowanie osobowości przedstawicieli najmłodszego pokolenia rodziny, tych, którzy nigdy nie poznali Podola…

Jak gorzko zauważa jeden z Podolaków, który często odwiedzał dom Pawełczyńskich „Nasz świat się skończył, skończyła się kultura, tradycja, obyczaj, rodzina, ojcowizna. Skończyło się wszystko, na co potrzeba ludzkiej troski, wiary, nadziei, miłości i szczodrości w ofiarowaniu wysiłku i czasu, w którym to, co piękne i dobre, rozwija się, rośnie, nabiera kształtu.” (s. 387)

Ostatni rozdział, nie bez powodu zatytułowany „Requiem dla Ojczyzny”, to swoiste pożegnanie i właśnie swoiste requiem profesor Pawełczyńskiej odnoszące się do współczesności i wyrażające żal za minionym światem, jego patriotyczną tradycją. To też skarga na współczesny upadek obyczajów i zanik pamięci o przeszłości.

Ta książka, tak bogata w treści i emocje, wywołała we mnie olbrzymią falę wzruszenia i tęsknoty za tym, co zostało utracone i pogrzebane przez kapryśną panią Historię. Choć nie mam korzeni kresowych, ta lektura bardzo mnie poruszyła. Jakbym dopiero teraz uświadomiła sobie ogrom tragedii ludzkich poplątanych losów, co spowodowała zawierucha dziejowa w 1917 r. Uderzający kontrast między poukładanym życiem odbijającym się w skrupulatnych rachunkach babci Ruszczycowej a bezprzykładną i okrutną siła rewolucyjnych watah, które parły do zniszczenia i grabieży. Może to mnie tak uderzyło i poruszyło. Wiadomo, że sytuacja narodowościowa na dalekich Kresach Rzeczypospolitej nie była sielankowa, ale Polacy podczas trwania władzy cara nie należeli do nacji uprzywilejowanych, czego przykładem były represje po powstaniu styczniowym, niemożność sprzedaży majątku osobie narodowości polskiej, zakaz uczenia po polsku etc. Można tylko by dumnym z faktu przetrwania poczucia polskości wśród naszych rodaków, nawet na najdalszych Kresach Wschodnich mimo tak dużego nasilenia metod rusyfikacji.  

Do momentu przeczytania tej książki Podole było dla mnie tylko jakąś odległą krainą, luźno powiązaną z Rzeczpospolitą. Teraz wiem, że to było mylne wrażenie, a polscy mieszkańcy najdalszych Kresów Wschodnich, często niezbyt zamożni, ale zwykle dbający o swoje gospodarstwo i dobrobyt, niejednokrotnie przypłacili życiem swoje przywiązanie do polskości. Bo ginęli tylko z tego jednego powodu: byli Polakami, czy też raczej Lachami...

Książka godna polecenia wszystkim, którzy interesują się historią Polski i naszym dziedzictwem, zwłaszcza kresowym.
 

Książka została przeczytana w ramach projektu Kresy zaklęte w książkach
 

Anna Pawełczyńska (1922-2014) - polska socjolog kultury, profesor nauk humanistycznych. W czasie II wojny światowej w konspiracji, należała do Armii Krajowej. Aresztowana w 1942 r., była więziona na Pawiaku, później wywieziona do obozu Auschwitz Birkenau, następnie do obozu w Niemczech, gdzie zastał ją koniec wojny. Wróciła do kraju w 1945 r. Po wojnie studiowała socjologię. Była współzałożycielką i pierwszym dyrektorem Ośrodka Badania Opinii Publicznej. Autorka i współautorka 25 książek i opracowań. W 1976 r. podpisała jeden z listów otwartych przeciwko wpisaniu przyjaźni z ZSRR do Konstytucji PRL. Autorka książek wspomnieniowych: "Koniec kresowego świata" i "Koni żal". 


Autor: Anna Pawełczyńska
Wydawnictwo: Test
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 424

środa, 15 października 2014

Michał Lermontow (15.10.1814 - 27.07.1841)


Michał Lermontow (1814-41) - rosyjski, pisarz i poeta epoki romantyzmu. Klasyk literatury rosyjskiej


Mój dom

Mój dom jest wszędzie, gdzie przestrzeń niebieska,
Gdzie słychać dźwięki pieśni jasnej,
Wszystko, w czym iskra życia tli, w nim mieszka,
Lecz dla poety on nie ciasny.

Dachem swym sięga aż do gwiazd bezbrzeża
I pośród jego ścian prowadzą
Gościńce, które mieszkaniec przemierza
Nie wzrokiem, ale duszy władzą.

Uczucie prawdy jest w sercu człowieka,
Nieśmiertelności święte ziarno;
Przestwór bez granic i czas, co ucieka,
Obejmie ono chwilą marną.

I dla uczucia tego wzniósł Pan świata
Mój piękny dom; z jego wyroków
Będę w tym domu cierpiał długie lata,
I tylko w nim odnajdę spokój.

Michał Lermontow
przełożył Mieczysław Jastrun
 


Ojczyzna

Miłością bardzo dziwną kocham kraj ojczysty;
próżno ją pragną zmienić wyuczone usta!
Ani tajniki podań mglistych,



ani bezpieczny pokój w cieniu groźnych ustaw,
ani wojenna sława, ani dym ołtarza
młodzieńczej myśli mej radością nie rozmarza.
A jednak kocham — za co, nie wiem sam —
przestrzenie stepów nieobjęte okiem,
jej ciche rzeki, mgliste i szerokie,
kołysy drzew rozsianych tu i tam;
przydrożne głazy lubię mijać w szybkim biegu
i patrząc, jak się kładzie nocny cień na świat,
spotykać bezpowrotnie z myślą o noclegu
drżące światełka smutnych, wiejskich chat.
Kocham ogniska dymek siny,
w stepie skrzypiący obok wozu wóz
i na pagórku wśród równiny
samotną parę białych brzóz.
Z radością, dla was nierozumną,
idę pomiędzy wiejski lud,
lubię oglądać pełne gumno,
rzeźby na deskach prostych wrót;
i gotów jestem aż do świtu
w cienia pochyłych, białych ścian
na parobczaków patrzeć spitych,
jak idą z gwizdem w huczny tan.

Michaił Lermontow
przełożył Józef Łobodowski 


Pragnienie

Czemum ja nie ptakiem, nie krukiem stepowym,
Co leci tu w górze nad głową?
Dlaczego nie mogę z obłokiem zimowym
Ulecieć w mą stronę rodową?

 Na zachód, na zachód poleciałbym lotem,
Gdzie przodków mych kwitną rozłogi,
Gdzie zamek ich pusty, błyszczący jak złotem,
Gdzie popiół mych ojców śpi drogi!

Na ścianie wiekowej ich puklerz herbowy
I miecz zardzewiały nad drzwiami...
Ja zacząłbym latać i z tarczy rodowej
Kurz zmiótłbym moimi skrzydłami!

I arfy ich szkockiej nawiązałbym struny...
I dźwięk by poleciał sklepieniem...
I tak, jako powstał — tak cichy, stłumiony,
Skończyłby się cicho — marzeniem!

Lecz na nic me prośby, lecz na nic me żale...
Co począć z srogimi losami?
Ten kraj i mój zamek sterczący na skale,
Wielkimi rozdarte morzami.

Ostatni potomek zwycięskich szeregów,
Tu więdnę, w tym kraju zimowym,
Choć tutaj zrodzony — do innych drżę brzegów...
Ach! czemum nie krukiem stepowym?!

Michał Lermontow
przełożył Stefan Żeromski
 

poniedziałek, 13 października 2014

Zofia Bojanowska-Frydrysiak, O komórkach, bankomatach oraz innych automatach




Dziś nie da się już żyć bez kontaktu z najnowszymi osiągnięciami technologicznymi. Coraz bardziej zmyślne telefony, komputery i inne urządzenia, których nazwy stają się coraz bardziej skomplikowane, otaczają nas ze wszystkich stron, czasem mam nawet poczucie osaczenia.:) Nic więc dziwnego, że nasze dzieci szybko się orientują, co do czego służy, a wszystko, co ma jakiekolwiek klawisze przyciąga ich największą uwagę. Mój synek nie jest tu wyjątkiem, dlatego też bez wahania kupiłam książeczkę z wierszykami poświęconą cudom techniki obecnym w naszym życiu codziennym.

Ta niepozorna, wydana kilka lat temu pozycja, zawiera wierszyki tłumaczące dziecięcemu słuchaczowi zasady działania bankomatu, GPS-u, karty kredytowej, telefonu komórkowego czy karty miejskiej (warszawski bilet okresowy). Choć książka jest napisana prostym i zrozumiałym dla dziecka językiem, to czasem wprowadza pojęcia, które trzeba dodatkowo wyjaśnić. Np. w wierszyku o GPS musieliśmy wyjaśnić zasadę działania radaru. Na przykładzie tej książeczki można też przekonać się, jak szybko technika idzie do przodu. Wierszyk o faksie jest dla Młodego całkowicie niezrozumiały, gdyż nie widział tego urządzenia na oczy. Przyznam, że ja od paru lat również nie. Telefon komórkowy na rysunkach nie przypomina dominujących obecnie na rynku smart fonów, lecz starą poczciwą Nokię.

Mój synek jest wielkim fanem komunikacji miejskiej, bardzo więc spodobał mu się wierszyk o karcie miejskiej. Jest jednak osobnikiem nie tylko obdarzonym rewelacyjną pamięcią, ale też bardzo spostrzegawczym. A w tym akurat wierszyku ilustracja w 1/3 nie odpowiadała rzeczywistości. Gdy tekst mówi o tym, że dzięki karcie miejskiej można jeździć autobusem, tramwajem i metrem, na rysunku znajduje się tramwaj, autobus i… gdańska kolejka SKM, co zostało momentalnie wychwycone przez młodego czytelnika. I odtąd, gdy czytam ten wierszyk i dochodzę do rzeczonego fragmentu Młody mnie informuje, że „nie w metrze, tylko w starym pociągu SKM”. :)

Generalnie, oceniam tę książkę pozytywnie. Jest to próba oswojenia dziecka z technologią wokół nas, a przy okazji zaprezentowania tego w tradycyjnej książce. Upływ kilku lat dał się nieco we znaki kilku wierszykom, ale ogólnie nie jest źle, a na zachętę przedstawiam fragment wierszyka o bankomacie. 

 "Chcesz natychmiast być bogaty?
Są od tego bankomaty!
Nawet małe dziecko wie:
gdy się mieć pieniądze chce,
idzie się do bankomatu.
(...)
Cała tajemnica leży
z jednej strony - w małej karcie,
co mu dajesz na pożarcie,
z drugiej - w prostej dość zasadzie:
człowiek tam pieniądze kładzie.
(...)
Gdy używasz w nim klawiszy,
wtedy cię bankomat słyszy.
Potem twoje polecenia
śle bez słów do komputera 
i pieniądze tam włożone,
przez komputer odliczone,
wyskakują razem z kartą.
Gdy podrośniesz - sprawdzić warto!"



Autor: Zofia Bojanowska-Frydrysiak
Wydawnictwo: Harmonia
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 40

wtorek, 7 października 2014

Pamela Druckerman, W Paryżu dzieci nie grymaszą i Dziecko dzień po dniu




Najpierw kupiłam „W Paryżu dzieci nie grymaszą”, potem leżała sobie na półce, a ja jakoś nie miałam czasu jej przeczytać, a może podświadomie się bałam, że nie sprostam konfrontacji z paryskim stylem wychowania. Całkiem niedawno udało mi się zdobyć w rozdawajce Anetypzn „Dziecko dzień po dniu”, kontynuację „W Paryżu…” i uznałam to za sygnał, że należy przeczytać obie książki, skoro już mam je w swoim posiadaniu. Po ich przeczytaniu autentycznie żałuję, że tak się ociągałam. Ale po kolei.

„W Paryżu dzieci nie grymaszą” rozpoczyna się znamienną sceną. Autorka książki, amerykańska dziennikarka wraz z mężem Brytyjczykiem, którzy mieszkają w Paryżu wraz ze swoją córką, udają się do restauracji wraz z dzieckiem. Jest to dla nich wyzwanie logistyczne nie lada, bo każde podobne wyjście polega na tym, że zamówienie składają zaraz po wejściu, córeczka odmawia jedzenia rzucając dookoła tym, co ma na talerzu i generalnie absorbuje każdą minutę czasu, który rodzina spędza w tym przybytku uniemożliwiając spokojną konsumpcję. Po którymś z kolei podobnym przeżyciu Pamela Druckerman zauważyła, że francuskie dzieci przebywające w restauracji zachowują się spokojnie pozwalając rodzicom na delektowanie się wspólnym wyjściem, co więcej, jedzą to, co mają na talerzu. Ten moment zadecydował o tym, iż autorka postanowiła zgłębić system francuskiego procesu wychowywania dziecka przepytując znajome mamy. Doprowadziło to ją do sformułowania kilku zasad związanych z wpajaniem dziecku zasad współżycia w rodzinie i w otoczeniu, który obowiązuje we francuskich rodzinach klasy średniej jakby podświadomie. Pokazując przykłady swoich błędów autorka opisuje również, jakie działania podjęła, aby poprawić jakość swojego życia rodzinnego, również jeśli chodzi o związek z mężem, jak i o zachowanie córki oraz bliźniaków, które urodziły się już po zbadaniu przez nią zasad wychowania dziecka à la française. 
Autorka opisując przykład metod francuskich rodziców, zwłaszcza tych kontrowersyjnych z amerykańskiego punktu widzenia (np. posyłanie dzieci do żłobka w wieku kilku miesięcy) stara się skonfrontować to działanie z najnowszymi dostępnymi wynikami badań naukowych. W znacznej większości wypadków, jeśli nie we wszystkich, znajduje głęboki sens ich postępowania. Z tym żłobkiem akurat można znaleźć również grupę badań formułujących odmienne wnioski i tu bym polemizowała z autorką, ale inna sprawa, że francuskie przedszkola i żłobki robią naprawdę dobre wrażenie i są od wielu lat niezbędnym elementem francuskiej polityki prorodzinnej, którą państwo formułuje i wspiera przeznaczając na ten cel ogromne środki wspierające rodzinę. Efekt jest widoczny, gdyż obecny standardowy model rodziny francuskiej to 2+3, dzięki czemu ten wysoko rozwinięty kraj europejski nie ma problemów z przyrostem naturalnym. 

Szczególnie istotne są porady odnośnie przyzwyczajania dzieci do przesypiania całych nocy oraz do zróżnicowanej diety. I są to porady bardzo rozsądne i życiowe przemawiające do wyobraźni rodziców. O ile mój synek dość szybko zaczął przesypiać noce i nie cierpiałam zbytnio z tego powodu, to jednak chyba podświadomie czasem stosowałam metodę francuskich rodziców, czyli czasem dawałam dziecku czas na ponowne zaśnięcie. Jest to tak zwana pauza – czas, aby dziecko nauczyło się łączyć cykle senne. Mnie najbardziej interesowała kwestia przyzwyczajenia dzieci do spożywania, a przynajmniej próbowania zróżnicowanych potraw. Trafiło mi się bowiem dziecko „wybredne”, które swoje posiłki najchętniej ograniczyłoby do kotleta, wędliny, makaronu i pomidora. Teraz już wiem, że to w dużej mierze efekt naszych błędów i gdybym tę książkę przeczytała ze dwa lata temu może sytuacja byłaby lepsza. No, ale podejmę jeszcze walkę o zawartość talerza naszego Młodego. :)

Autorka często przywołuje przykłady pewnych niepożądanych elementów wychowania dzieci ze swojego ojczystego kraju i sądzę, że wiele z nich można odnaleźć również na naszym podwórku. Inna sprawa, że wiele z polskich mam powie, że ta książka nie odkrywa Ameryki, ale sądzę, że dla innych może być fajnym przewodnikiem w organizacji życia rodzinnego, aby nie stało się ono chaosem, w którym i rodzice, i dzieci czują się zagubieni. 

Ta książka nie jest biblią i nie należy ściśle stosować się do sugestii autorki, ale jest to ciekawy przykład podejścia do dziecka i kształtowania jego osobowości. Podobało mi się zwrócenie uwagi na niepotrzebną rodzicielską nadopiekuńczość i pęd niektórych rodziców do wtłaczania w swoje dzieci wiedzy na bardzo wczesnym etapie. Zbyt wczesnym, z punktu widzenia francuskiego systemu wychowywania dzieci. Znamienna była scena, gdy autorka zapisała swą 1,5 roczną córkę na zajęcia na basenie. Dziwiło ją to, że trener tylko się pyta czy dziecko się dobrze bawi w wodzie i zostawia ich w spokoju. Gdy w końcu zadała mu pytanie, kiedy dziecko zacznie się uczyć pływać, dowiedziała się ze zdziwieniem, że zajęcia mają na celu tylko oswojenie z wodą i zapewnienie dobrej zabawy, a nauka pływania ma miejsce, gdy dziecko ma około siedmiu lat. 






„Dziecko dzień po dniu” to swoisty aneks do pierwszej książki. Autorka prezentuje tu zestaw porad znanych z „W Paryżu…”, ale bez osobistych komentarzy i przykładów. Porady są usystematyzowane i stanowią w miarę typowy przewodnik po kolejnych zagadnieniach (ciąża, usypianie, jedzenie, zachowanie etc.). Znajdziemy w niej również naprawdę ciekawe przepisy kulinarne dla dzieci z paryskich żłobków. Książeczka jest niewielkich rozmiarów, to lektura na 2-3 godziny. Obie książki można czytać oddzielnie, można też obie po kolei; wtedy radziłabym zacząć od „W Paryżu dzieci nie grymaszą”. 




Choć nie ze wszystkimi opiniami autorki się zgadzam (choćby w kwestii oddawania kilkumiesięcznych dzieci do żłobka), to jestem bardzo zadowolona, że przeczytałam obie książki. W wielu kwestiach uwagi autorki dały mi wiele do myślenia i sądzę, że będę do nich wracać. To wartościowa lektura dla mam małych dzieci, jak również mam in spe napisana prosto i przystępnie. Polecam! 
 

Autor: Pamela Druckerman
Tytuł oryginalny: Bringing Up Bébé
Wydawnictwo: Literackie
Tłumacz: Małgorzata Kaczarowska
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 408


Autor: Pamela Druckerman

Tytuł oryginalny: Bébé Day by Day
Wydawnictwo: Literackie
Tłumacz: Anna Sak
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 128


niedziela, 5 października 2014

piątek, 3 października 2014

Siergiej Jesienin - wierszy kilka


Siergiej Jesienin (3.10.1895 - 28.12.1925)
Źródło zdjęcia


* * *

Rżnij, harmonio, głośno, rżnij, harmonio, śmiało!
Wspomnieć, co? Tę młodość dawno już przebrzmiałą?
Nie szeleść, osino, drogo, nie kurzże się.
Pod próg mojej lubej niech ta pieśń się niesie.

Niech ona usłyszy, niech ona popłacze.
Ejże, cudza młodość nic a nic nie znaczy.
A jeśli coś znaczy minie bez cierpienia.
Gdzieżeś ty, radości? Gdzieżeś, powodzenie?

Płyń, pieśni, donośniej, lej się z większą siłą,
Tak czy siak, nie będzie dziś, jak niegdyś było.
Po dawnej hardości, krzepie i posturze
Tylko pieśń została przy harmonii wtórze.

przekład Zbigniew Dmitroca

 
Przed opóźnionym swym odlotem.

I gdy się pilniej wsłucham w ciszę,
Gdzieś spoza wzgórza, spoza gaju
Znów pieśń o moim domu słyszę,
Pieśń o rodzinnym moim kraju.

I jesień, której chłód zasmucił
Przed opóźnionym swym odlotem.

I gdy się pilniej wsłucham w ciszę,
Gdzieś spoza wzgórza, spoza gaju
Znów pieśń o moim domu słyszę,
Pieśń o rodzinnym moim kraju.


Za tych, com kochał i porzucił,
Na piasek liśćmi łzy wylewa.

Niedługo już, wiem dobrze o tym -
A z czyjej winy, nikt nie zgadnie -
Tu, pod żałobnym niskim płotem
Tak samo leżeć mi wypadnie.

Zagaśnie we mnie płomień boży,
W proch się obróci moje serce,
Przyjaciel szary głaz położy,
A na nim da wesoły werset.

Lecz pogrzebowym zdjęty smutkiem
Ja bym ułożył takie słowa:
"Jak pijak kocha szynk i wódkę,
Tak on ojczyznę swą miłował.

1925

Przełożył Jan Brzechwa.
Przed opóźnionym swym odlotem.

I gdy się pilniej wsłucham w ciszę,
Gdzieś spoza wzgórza, spoza gaju
Znów pieśń o moim domu słyszę,
Pieśń o rodzinnym moim kraju.

Jesień

Cicho po urwisku jałowcem schodziła
Czesząc grzywę jesień - rudawa kobyła.

Ponad brzegu rzeki skłębione poszycie
Rozbrzmiewa jej podków granatowe bicie.

Wiatr-zakonnik, idąc zalęknionym krokiem,
Miętosi listowie za drogi wysokiem.

I całuje krzak jarzębiny rozchwiany -
Niewidzialnego Chrystusa purpurowe rany.

przeł. Leopold Lewin

Za tych, com kochał i porzucił,
Na piasek liśćmi łzy wylewa.

Niedługo już, wiem dobrze o tym -
A z czyjej winy, nikt nie zgadnie -
Tu, pod żałobnym niskim płotem
Tak samo leżeć mi wypadnie.

Zagaśnie we mnie płomień boży,
W proch się obróci moje serce,
Przyjaciel szary głaz położy,
A na nim da wesoły werset.

Lecz pogrzebowym zdjęty smutkiem
Ja bym ułożył takie słowa:
"Jak pijak kocha szynk i wódkę,
Tak on ojczyznę swą miłował.

1925

Przełożył Jan Brzechwa.
Polska

Nad Polską krwawa chmura zwisła,
Krople czerwone palą miasta.
Lecz świeci w łunie minionych wieków gwiazda
Falą różową pęczniejąc, płacze Wisła.
I dosłownie w krąg czasów
Do wagi wojny podchodzą wszystkie lata.
I zwycięzcy za sztandar jego trudu
Sam wróg na szale kwiaty składa.
O, Polsko, jasny śnie w wilgotnej celi Kościuszki,
Niewolnico w szczątkach aureoli,
Widzę: twój Mickiewicz ładuje działa,
Potężną dłonią rozprułaś sieć niewoli.
Niech brzegi lasów stron ojczystych płoną,
Dzwon zwycięstw wzywa do modłów kościoła.

  przełożył Olgierd Jędrzejczyk
 

czwartek, 2 października 2014

Katherine Mansfield, Jej pierwszy bal





“Listy” Katherine Mansfield oczarowały mnie pięknem opisu chwili, uchwycenia gestu, momentu, przywiązania do detali, które nigdy się nie powtórzą. Chociaż w zamierzchłej przeszłości czytałam kilka opowiadań nowozelandzko-brytyjskiej pisarki postanowiłam sobie je przypomnieć, gdy natknęłam się w antykwariacie na opisywaną dziś książeczkę w oszałamiającej cenie 1 zł. :)

„Jej pierwszy bal” to osiem krótkich opowiadań napisanych według podobnego klucza. Jest sytuacja codzienna, nawet banalna, opisana dość szczegółowo, by zakończyć się zaskakującą puentą. Są to małe scenki rodzajowe z życia ludzi na początku XX wieku. W pierwszej nowelce „Państwo Gołębiowie” młodzieniec oświadcza się dziewczynie, jej decyzja i argumentacja jest dla niego zaskoczeniem. W „Podlotku” bezimienny narrator opisuje wieczór z życia dwójki dzieci pozostawionych pod jego opieką przez matkę hazardzistkę. W „Małżeństwie a la mode” stateczny mąż i ojciec rodziny przyjeżdża na weekend do żony i dzieci, ale w domu otwartym rezyduje grupa znajomych żony z wielkiego świata i małżonkowie nie mają chwili dla siebie. Czy ten związek może uchodzić za udany? W „Obcym” mąż czeka na powrót żony z podróży morskiej, tymczasem statek się opóźnia, a powód tego opóźnienia będzie miał wpływ na sytuację małżonków. W „Pannie Brill” samotna stara panna udaje się co tydzień do parku, aby podglądać życie innych ludzi. Gdy uznaje to doświadczenie za przedstawienie teatralne przypadkiem słyszy opinię młodej pary na swój temat… Tytułowe opowiadanie z tego zbiorku” to obraz młodej dziewczyny, która uczestniczy w pierwszym balu w życiu. Jej radość, oczekiwanie i ekscytację burzy rozmowa z jednym z tancerzy, starym doświadczonym mężczyzną… „Lekcja śpiewu” to z kolei zapis burzy uczuć i nawału emocji nauczycielki śpiewu w szkole dla dziewcząt, co jest wywołane listem narzeczonego. Kończąca ten zbiór „Pokojówka jaśnie pani” to opowieść pokojówki, pozornie nieistotna i nawet wzbudzająca irytację swoją przeciętnością, a jednak dotyczy kluczowego momentu w jej egzystencji, jednej decyzji, która zadecydowała o jej życiu.

Te opowiadania przypominają mi drobne klejnociki przykuwające naszą uwagę, zawierające w sobie tajemnicę i niespodziewane akcenty. Portrety kobiet w większości nie są pochlebne. Mężczyźni, choć są mniej wyraziści od pań, sprawiają lepsze wrażenie. Mnie najbardziej utkwiło w pamięci opowiadanie o pannie Brill, mówiące na niewielu stronach o opuszczeniu, samotności i bezduszności młodego pokolenia (skąd my to znamy?). Niewątpliwym urokiem charakteryzuje się również opowiadanie tytułowe. Nie ma tu nowelek zdecydowanie nieudanych. Przyznać jednak należy, że nie są to dzieła epokowe, zapadające w pamięć czy zmuszające do głębokich rozmyślań o naturze świata i ludzi. 

Katherine Mansfield żyła krótko, przez wiele lat ciężko chorowała, co nadwątliło jej siły. Nie stworzyła powieści specjalizując się w krótkich formach, eleganckich, przykuwających uwagę, rejestrujących ulotne momenty z życia bohaterów, ale obecnie te opowiadania można uznać za nieco powierzchowne. Czyta się je z przyjemnością, ale nie pozostawiają po sobie głębszych wrażeń. Uznałabym je za piękne bibelociki, które zdobią nasze otoczenie, ale nie są elementem obowiązkowym. Jej „Listy” to zupełnie inny kaliber, pozwalający poznać Mansfield bliżej, zachwycić się jej umiejętnością dostrzegania piękna w najdrobniejszym szczególe. Przed ich lekturą warto jednak zapoznać się z jej twórczością, tymi opowiadaniami utkanymi z wrażeń, drgnięć i przeczuć.


Autor: Katherine Mansfield
Tytuł oryginalny: z tomu The Garden Party
Wydawnictwo: Książka i Wiedza
Seria: Koliber
Tłumacz: Bolesława Kopelówna
Rok wydania: 1980
Liczba stron: 120

 

Autorzy

Agopsowicz Monika Albaret Celeste Albom Mitch Alvtegen Karin Austen Jane Babina Natalka Bachmann Ingeborg Baranowska Małgorzata Becerra Angela Beekman Aimee Bek Aleksander Bellow Saul Bennett Alan Besala Jerzy Bobkowski Andrzej Bogucka Maria Bonda Katarzyna Borkowska Urszula Bowen Rhys Brabant Hyacinthe Braine John Brodski Josif Calvino Italo Castagno Dario Cegielski Tadeusz Cejrowski Wojciech Cherezińska Elżbieta Cleeves Ann Courtemanche Gil Covey Sean Crummey Michael Cusk Rachel Czapska Maria Czarnecka Renata Czarnyszewicz Florian Czwojdrak Bożena Dallas Sandra de Blasi Marlena Didion Joan Dmochowska Emma Doctorow E.L. Domagalski Dariusz Domańska-Kubiak Irena Dostojewska Anna Drewniak Wojciech Drinkwater Carol Drucka Nadzieja Druckerman Pamela Dunlop Fuchsia Dyer Wayne Edwardson Ake Evans Richard Fabiani Bożena Fadiman Anne Faulkner William Fiedler Arkady Filipowicz Wika Fletcher Susan Fogelström Per Anders Fønhus Mikkjel Fowler Karen Joy Frankl Viktor Franzen Jonathan Frayn Michael Fredro Aleksander Fryczkowska Anna Gaskell Elizabeth Genow Magdalena Gilmour David Giordano Paolo Goetel Ferdynand Goethe Johann Wolfgang Gołowkina Irina Grabowska-Grzyb Ałbena Grabski Maciej Green Penelope Grimes Martha Grimwood Ken Gunnarsson Gunnar Gustafsson Lars Gutowska-Adamczyk Małgorzata Guzowska Marta Hagen Wiktor Hamsun Knut Hejke Krzysztof Helsztyński Stanisław Hen Józef Herbert Zbigniew Hill Napoleon Hill Susan Hoffmanowa Klementyna Holt Anne Hovsgaard Jens Hulova Petra Ishiguro Kazuo Iwaszkiewicz Jarosław Iwaszkiewiczowa Anna Jaffrey Madhur Jahren Hope Jakowienko Mira Jamski Piotr Jaruzelska Monika Jastrzębska Magdalena Jersild Per Christian Jörgensdotter Anna Jurgała-Jureczka Joanna Kaczyńska Marta Kallentoft Mons Kanger Thomas Kanowicz Grigorij Karlsson Elise Karon Jan Karpiński Wojciech Kaschnitz Marie Luise Kolbuszewski Jacek Komuda Jacek Kościński Piotr Kowecka Elżbieta Kraszewski Józef Ignacy Kręt Helena Kroh Antoni Kruusval Catarina Krzysztoń Jerzy Kuncewiczowa Maria Kutyłowska Helena Lackberg Camilla Lanckorońska Karolina Lander Leena Larsson Asa Laurain Antoine Lehtonen Joel Loreau Dominique cytaty Lupton Rosamund Lurie Alison Ładyński Antonin Łapicka Zuzanna Łopieńska Barbara Łozińska Maja Łoziński Mikołaj Maciejewska Beata Maciorowski Mirosław Mackiewicz Józef Magris Claudio Malczewski Rafał Maloney Alison Małecki Jan Manguel Alberto Mankell Henning Mann Wojciech Mansfield Katherine Marai Sandor Marias Javier Marinina Aleksandra Marklund Liza Marquez Gabriel Masłoń Krzysztof Mazzucco Melania McKeown Greg Meder Basia Meller Marcin Meredith George Michniewicz Tomasz Miłoszewski Zygmunt Mitchell David Mizielińscy Mjaset Christer Mrożek Sławomir Mukka Timo Murakami Haruki Musierowicz Małgorzata Musso Guillaume Myśliwski Wiesław Nair Preethi Naszkowski Zbigniew Nesbø Jo Nesser Hakan Nicieja Stanisław Nothomb Amelie Nowakowski Marek Nowik Mirosław Obertyńska Beata Oksanen Sofi Orlińska Zuzanna Ossendowski Antoni Ferdynand Pająk-Puda Dorota Paukszta Eugeniusz Pawełczyńska Anna Pawlikowski Michał Pezzelli Peter Pilch Krzysztof Platerowa Katarzyna Plebanek Grażyna Płatowa Wiktoria Proust Marcel Pruszkowska Maria Pruszyńska Anna Przedpełska-Trzeciakowska Anna Puchalska Joanna Puzyńska Katarzyna Quinn Spencer Rabska Zuzanna Rankin Ian Rejmer Małgorzata Reszka Paweł Rutkowski Krzysztof Rylski Eustachy Sadler Michael Safak Elif Schirmer Marcin Seghers Jan Sobański Antoni Sobolewska Justyna Staalesen Gunnar Stanowski Krzysztor Stasiuk Andrzej Stec Ewa Stenka Danuta Stockett Kathryn Stulgińska Zofia Susso Eva Sypuła-Gliwa Joanna Szabo Magda Szalay David Szarota Piotr Szczygieł Mariusz Szejnert Małgorzata Szumska Małgorzata Terzani Tiziano Theorin Johan Thompson Ruth Todd Jackie Tomkowski Jan Tristante Jeronimo Tullet Herve Velthuijs Max Venclova Tomas Venezia Mariolina Vesaas Tarjei Wachowicz-Makowska Jolanta Waltari Mika Wałkuski Marek Wańkowicz Melchior Warmbrunn Erika Wassmo Herbjørg Wasylewski Stanisław Weissensteiner Friedrich White Patrick Wiechert Ernst Wieslander Jujja Włodek Ludwika Zevin Gabrielle Zyskowska-Ignaciak Katarzyna Żylińska Jadwiga
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...